ПАРАФІЯ СВЯТОГО МИКОЛАЯ ВІТАЄ ГОСТЕЙ ! ***



Zarys historii Kościoła Grekokatolickiego w Polsce:

      W XVI w. hierarchia Kościoła Prawosławnego na terenach Rzeczypospolitej podjęła decyzję o zawarciu unii kościelnej ze Stolicą Apostolską. W 1596 r. doszło do zawarcia tzw. unii brzeskiej. Na jej mocy Kościół Prawosławny w Rzeczy-pospolitej uznawał zwierzchnictwo papieża w Rzymie, zachowując jednocześnie wschodnią duchowość, liturgię bizantyjską, dyscyplinę kościelną (m.in. żonate duchowieństwo), język staro – cerkiewno – słowiański w nabożeństwach oraz kalendarz juliański. Tę nową strukturę kościelną nazwano Kościołem Unickim, a następnie Greckokatolickim. W jej skład wchodziły metropolia kijowska oraz biskupstwa (eparchie): włodzmierska, łucka, połocko – witebska, chełmska, piń-sko – turowska, lwowska i przemyska.

      Po rozbiorach Polski (1772 – 1795) ocalały tylko diecezje lwowska i prze-myska, które znalazły się pod panowaniem Austrii. W 1808 r. papież Pius VII utworzył metropolię lwowską, w skład której weszła diecezja przemyska. Ten stan rzeczy przetrwał do okresu między-wojennego. W 1934 r. papież Pius XI utworzył administrację apostolską dla Łemkowszczyzny.

      W 1945 r. po ustaleniu granicy polsko – radzieckiej na konferencji jałtańskiej, na obszarze Polski znalazła się tylko znaczna część greckokatolickiej diecezji przemyskiej oraz terytorium administracji apostolskiej dla Łem-kowszczyzny. Ordynariusz przemyski, biskup (władyka) Jozafat Kocyłowski (zm. 1947), odmawiający współpracy z polskimi władzami komunistycznymi, został aresztowany, wywieziony do ZSRR i tam osadzony w obozie. Także jego biskup pomocniczy Hryhorij Łakota (zm. 1950 r.) był aresztowany i wysłany do łagru w Workucie. Polskie władze ko-munistyczne przestały uznawać istnienie Kościoła Grecko-katolickiego w Polsce.

      W 1947 r. władze komunistyczne wysiedliły ludność ukraińską na ziemie zachodnie i północne w ramach akcji „Wisła”. Od tego momentu wierni wyznania greckokatolickiego pozbawieni byli swojej hierarchii kościelnej, aż do roku 1989 kiedy to biskupem dla grekokatolików został ks. Jan Martyniak. W 1991 r. Jan Paweł II mianował go ordynariuszem diecezji przemyskiej, nieobsadzanej przez 45 lat.

Obecny podział administracyjny:



Informacje pobrano ze strony www.grekokatolicy.walcz.pl

Kościół greckokatolicki w Polsce
Rozmowa z ks. Włodzimierzem R. Juszczakiem, wrocławsko-gdańskim biskupem Kościoła greckokatolickiego
Wokół Kościoła greckokatolickiego w Polsce wciąż panuje pomieszanie pojęć. Czy Kościół greckokatolicki jest samodzielnym Kościołem, czy jednym z obrządków Kościoła katolickiego? Jaki jest status tego Kościoła?
– W sensie prawa polskiego – jak zresztą informuje na swych stronach MSWiA – w Polsce działa Kościół katolicki występujący w obrządkach: łacińskim i bizantyjsko-ukraińskim (greckokatolickim).
Odpowiedzialność za obrządek rzymskokatolicki – w świetle danych MSWiA – sprawuje abp Józef Michalik, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, odpowiedzialnym za obrządek bizantyjsko-ukraiński jest abp Jan Martyniak. Obydwa obrządki działają na podstawie tych samych uregulowań prawnych: Konkordatu między Stolicą Apostolską i Rzeczpospolitą Polską oraz Ustawy o stosunku Państwa do Kościoła Katolickiego w Rzeczypospolitej Polskiej. Kościół greckokatolicki – w sensie prawa polskiego – jest Kościołem samodzielnym, z odrębnym metropolitą sprawującym nad nim odpowiedzialność.
Takie ujęcie odpowiada normom prawa kościelnego, które – jeśli chodzi o nasz Kościół – reguluje Kodeks Prawa Kanonicznego dla Kościołów Wschodnich. Kodeks mówi o katolickich Kościołach wschodnich, jako o Kościołach siti iuris, czyli Kościołach rządzących się własnym prawem. Odpowiada to tradycyjnej nazwie "obrządek", w znaczeniu nie tylko liturgicznym, ale i strukturalno-organizacyjnym.
W skali całego świata na czele Kościoła bizantyjsko-ukraińskiego (greckokatolickiego) stoi Arcybiskup Większy, którym jest kard. Lubomir Huzar, rezydujący od niedawna w Kijowie. Obie diecezje bizantyjsko-ukraińskie mające siedzibę w Polsce (archidiecezja przemysko-warszawska i diecezja wrocławsko-gdańska) należą do tego Kościoła. Ich biskupi, podobnie jak biskupi greckokatoliccy z USA, Kanady itp., są pełnoprawnymi członkami Synodu Kościoła bizantyjsko-ukraińskiego.
Natomiast w Polsce, z racji duszpastersko-organizacyjnych, biskupi Kościoła bizantyjsko-ukraińskiego biorą udział w pracach lokalnej Konferencji Episkopatu. Nie oznacza to hierarchiczno-prawnej ich zależności od Kościoła rzymskokatolickiego.
Pojęcie "obrządek" jest więc równoznaczne z pojęciem "Kościół". W Polsce faktycznie obserwujemy częste pomieszanie pojęć na tym tle. Związane jest to z sytuacją Kościoła w przeszłości, kiedy w czasach komunistycznych Kościół greckokatolicki nie mógł formalnie istnieć, a przetrwał dzięki opiece Prymasów Polski: kardynałów Augusta Hlonda, Stefana Wyszyńskiego i Józefa Glempa.
Przypomnijmy: w 1946 r. zostali uwięzieni wszyscy nasi biskupi, a wierni zostali wysiedleni w ramach Akcji Wisła na północne i zachodnie tereny Polski. Wówczas Stolica Apostolska zleciła Prymasom Polski opiekę nad grekokatolikami. Od tej pory każdy kolejny prymas sprawował obowiązki ordynariusza dla grekokatolików w Polsce. Była to sytuacja tymczasowa, która jednak w powszechnej świadomości pozostawiła wrażenie, że tutejszy Kościół greckokatolicki funkcjonuje w ramach Kościoła rzymskokatolickiego, co nie odpowiada rzeczywistości.
Biskupi grekokatoliccy wchodzą w skład Konferencji Episkopatu Polski. Czy są jej pełnoprawnymi członkami?
– Bierzemy udział w pracach Konferencji Episkopatu Polski po to, aby być na bieżąco w tych wszystkich sprawach, którymi żyje Kościół katolicki w Polsce. Ponadto decyzją Konferencji Episkopatu Polski mamy pełnię praw, jako jej członkowie.
A jeśli Konferencja Episkopatu coś uchwali, czy obowiązuje to biskupów greckokatolickich?
– Formalnie nie, bo – w sensie kanonicznym – jej nie podlegamy. Natomiast z wieloma decyzjami możemy się solidaryzować. Włączamy się w niektóre ogólnopolskie akcje duszpasterskie. Jeśli np. jest dzień modlitw o powołania, to włączamy się w taką akcję, gdyż dotyczy ona także naszego Kościoła.
Kościół greckokatolicki w Polsce nie ma prawa wyświęcać żonatych. Dlaczego tak jest, skoro Kościół ten rządzi się własnym prawem?
– W Kościołach wschodnich, tak katolickich jak i prawosławnych, żywa jest tradycja żonatego duchowieństwa. Kodeks Prawa Kanonicznego dla Kościołów Wschodnich wysoko ceni celibat, jak i tradycyjny stan duchowieństwa żonatego. Przed wojną w diecezji przemyskiej byli kapłani żonaci i nieżonaci. Wielu z nich służyło w naszych parafiach i po wojnie. W powojennej Polsce była więc również żywa tradycja kapłanów żonatych. Jednak, z powodu braku własnego biskupa, święceń udzielali naszym kandydatom do kapłaństwa biskupi obrządku łacińskiego. Zrozumiałe, że święcili tylko celebsów, czyli celibatariuszy.
Problem pojawił się w latach osiemdziesiątych, kiedy wschodni kandydaci do kapłaństwa chcieli przystępować do święceń jako żonaci. Sprawa ta wymaga na dzień dzisiejszy głębokiego przemyślenia i przestudiowania, tym bardziej, że greckokatoliccy biskupi na Ukrainie, w Czechach, w Rumunii i na Słowacji, a także ostatnio w Australii, Kanadzie i USA święcą na kapłanów żonatych kandydatów.
A jak wygląda sprawa zwierzchnictwa nad polskimi diecezjami greckokatolickimi ze strony Kościoła greckokatolickiego na Ukrainie?
– Podlegamy Synodowi Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego, ale na innych prawach niż diecezje greckokatolickie, które istnieją na terytorium Ukrainy. Polskie diecezje są zrównane w prawach z tymi diecezjami Kościoła greckokatolickiego, które działają "w diasporze", czyli w innych krajach świata. Składają się one głownie z ukraińskich emigrantów.
Jeśli chodzi o naszą zależność od Synodu Ukraińskiego Kościoła greckokatolickiego – dotyczy ona spraw liturgicznych, jak również wyznaczania biskupów. Natomiast jeśli chodzi o wszystkie inne sprawy to rozstrzygającym czynnikiem jest metropolita abp Jan Martyniak oraz wspomagający go synod miejscowych biskupów. Decyzje, jakie tu podejmujemy są zgodne z ogólną linią wyznaczaną przez Synod Biskupów Ukraińskiego Kościoła greckokatolickiego i głowy tego Kościoła.
Jak konkretnie mianowani są biskupi greckokatoliccy?
– Procedura jest nieco odmienna niż w Kościele rzymskokatolickim. Instancją wybierającą biskupów jest Synod Biskupów Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego. Wybiera on kandydatów na biskupów i przedstawia ich Ojcu Świętemu. Papież zatwierdza wybór jednego z kandydatów. W przypadku Ukrainy przedstawia się jedną kandydaturę na biskupa danej diecezji, a w przypadku diecezji w diasporze, trzy kandydatury. Jeśli papież nie zatwierdzi nikogo, sprawa wraca do Synodu i procedura ulega powtórzeniu.
Czy polscy biskupi greckokatoliccy biorą udział w pracach Synodu Ukraińskiego Kościoła greckokatolickiego?
– Tak. Na równi z innymi biskupami greckokatolickimi z diaspory. Spotkania Synodu – skupiające biskupów z całego świata – odbywają się raz w roku. Oprócz tego istnieje tzw. mały Synod, tzn. kolegium złożone z pięciu biskupów, którzy spotykają się systematycznie i czuwają nad bieżącymi sprawami Cerkwi. Uczestniczy w nim głowa Kościoła w osobie kard. Huzara, trzech biskupów wybiera Synod, a jednego dodatkowo wskazuje kardynał. Mam okazję – w tym pięcioleciu – być członkiem tego gremium.
Kościół greckokatolicki w swojej oficjalnej nazwie ma przymiotnik "ukraiński". Czy nie ma w tym sprzeczności z "powszechnością" Kościoła? Na ile tożsamość wiernych związana jest z narodowością ukraińską?
– Nie ma przepisów kanonicznych zakładających, że członkami Ukraińskiego Kościoła greckokatolickiego winni być tylko Ukraińcy. Jeśli np. ktoś, kto nie jest Ukraińcem chciałby zostać członkiem naszego Kościoła, jest to możliwe. Kodeks Kościołów Wschodnich wymaga zgody dwóch biskupów: tego, którego Kościół dana osoba opuszcza i zgody biskupa greckokatolickiego na przyjęcie. W Polsce zdarza się, że rzymscy katolicy proszą o przyjęcie do naszego Kościoła. Najczęstszym powodem są małżeństwa z grekokatolikami. Właśnie z powodu małżeństw mieszanych, częściowo naszymi wiernymi są również Polacy.
Przymiotnik "Kościół ukraiński" jest dziedzictwem procesu historycznego. Bezpośrednio po Unii Brzeskiej, nasz Kościół nazywano Kościołem unickim. Byli w nim przedstawiciele różnych narodowości: Białorusini, Ukraińcy, Polacy i Litwini.
W XIX wieku, gdy Kościół unicki został zlikwidowany w zaborze rosyjskim, mógł kontynuować działalność w Galicji na terenie zaboru austriackiego. Większość wiernych czuła się "Rusinami" – wówczas tak byli nazywani galicyjscy Ukraińcy. Kościół greckokatolicki w Galicji odegrał bardzo istotną rolę w procesie samouświadomienia narodu ukraińskiego. Po 1918 roku, niemal wszyscy grekokatolicy zamieszkujący terytorium II Rzeczypospolitej, czuli się Ukraińcami. Można więc powiedzieć, że w czasie kilkuwiekowej historii od Unii Brzeskiej po II Rzeczpospolitą – ten wielonarodowościowy na początku Kościół, w następstwie wydarzeń historycznych, stał się Kościołem ukraińskim, dość jednolitym narodowościowo.
Obecnie nasz Kościół identyfikuje się z Ukraińcami mieszkającymi zarówno na Ukrainie, w Polsce, jak i Ukraińcami, którzy wyemigrowali na Zachód, przede wszystkim do USA i Kanady. Na Białorusi odradza się Kościół greckokatolicki, ale nie wchodzi on w skład Kościoła ukraińskiego. Ma odrębne, własne struktury, erygowane przez Stolicę Apostolską. Jest to Kościół bizantyjsko-białoruski, podobnie jak na Słowacji bizantyjsko-słowacki, czy bizantyjsko-rumuński w Rumunii.
Wierni Kościoła greckokatolickiego w Polsce, choć są obywatelami polskimi, to w przeważającej większości czują się Ukraińcami. Większość z nich to Ukraińcy wysiedleni w ramach Akcji Wisła, bądź ich potomkowie. Świadomość narodowa jest u nich wciąż silna. Ale, jak wspomniałem wcześniej, wśród naszych wiernych są również Polacy.
Jak kształceni są przyszli kapłani greckokatoliccy w Polsce?
– Nasze seminarium jest formalnie erygowane w Lublinie, przy tamtejszym Wyższym Metropolitalnym Seminarium Duchownym. Nasi klerycy, dzięki gościnności i życzliwości arcybiskupa lubelskiego, mieszkają w seminarium lubelskim. Razem z greckokatolickimi klerykami z Ukrainy jest ich obecnie 33. Mają wspólne zajęcia z klerykami z archidiecezji lubelskiej, natomiast osobne dotyczą liturgii wschodniej, duchowości i prawa kanonicznego. Mają też swoją odrębną kaplicę i osobnych ojców duchownych. Taka sytuacja istnieje ponad 30 lat. Bazyliańscy klerycy studiowali zawsze w warszawskim seminarium. Grupa bazyliańskich studentów z Ukrainy studiuje w seminarium przemyskim.
Czy myśli Ksiądz Biskup o otwarciu własnego seminarium?
– Na razie mamy za małą grupę kleryków. Rozważaliśmy możliwość otwarcia osobnego domu dla nich, tak aby nadal jednak byli studentami seminarium lubelskiego. Istnieje również możliwość wysłania studentów do seminarium greckokatolickiego we Lwowie, jak i do innych zagranicznych uczelni, zwłaszcza rzymskich.
A jak jest z powołaniami?
– Z mojej diecezji mam rocznie jedno lub dwa. Na razie to wystarcza, aczkolwiek za kilka lat pojawią się problemy, wynikające ze spadku liczby grekokatolików w Polsce. Sytuacja diaspory powoduje, niestety, odchodzenie niektórych wiernych, głównie na skutek małżeństw mieszanych. Konsekwencją jest spadek powołań kapłańskich. Poważniejszym problemem jest brak powołań do naszych zgromadzeń zakonnych: bazylianów, bazylianek, Służebnic NMP i Sióstr św. Józefa. Od kilku lat ich nie ma.
Ilu w sumie jest grekokatolików w Polsce?
– Trudno jest podać dokładną liczbę naszych wiernych ze względu na ich rozproszenie oraz na brak możliwości uczestniczenia w nabożeństwach we własnym obrządku. Faktycznie jednak, w ramach Akcji Wisła w 1947 r., zostało wysiedlonych ok. 150 tys. naszych wiernych i tylu zapewne wówczas ich było. Później, od 1947 r. do 1956 r. nie było żadnych nabożeństw greckokatolickich, co spowodowało, że część wiernych odnalazła się w Kościele rzymskokatolickim, a niektórzy w prawosławnym. Tam, gdzie były większe skupiska grekokatolików, i gdzie prosili oni o własnego kapłana, władze przysyłały im księży prawosławnych.
Po 1957 r., kiedy pozwolono na działanie 20 greckokatolickich nieformalnych parafii, to powrócili na ich łono ci, którzy mieli blisko do miejsc, gdzie odprawiane były nabożeństwa. Natomiast reszta, niestety, ulegała procesowi asymilacji. Najwięcej naszych wiernych ubyło w latach 80., kiedy z ziem zachodnich wyemigrowało niemal całe pokolenie młodych grekokatolików – kilkadziesiąt tysięcy osób. Tak było aż do 1989 roku, kiedy odtworzone zostały struktury naszego Kościoła.
Dziś tych, którzy identyfikują się wyraźnie jako grekokatolicy i utrzymują kontakt z którąś z naszych parafii – jest ok. 50 tys. Przypuszczalnie drugie tyle ma bardzo słaby kontakt z Kościołem, albo nie utrzymuje go wcale. Szacunkowo mamy więc około 100 tys. wiernych.
Jeśli pójdziemy do naszych świątyń, to widać tam wyraźnie brak tzw. średniego pokolenia: są dzieci i ludzie starsi. To najbardziej odczuwalny skutek emigracji grekokatolików w latach 80.
A jak przedstawia się duszpasterstwo typowe dla diaspory?
– W mojej diecezji, obejmującej połowę Polski, jest 57 parafii. W archidiecezji przemysko-warszawskiej 85. Są one bardzo różnorodne: duże, rozległe terytorialnie i bardzo małe. Największe skupiska wiernych to: Przemyśl, Warmia i Mazury, Gdańsk, koszalińskie, słupskie aż po Szczecin, Bytów, Człuchów, lubuskie i wreszcie Dolny Śląsk.
Obecnie każdy kapłan ma do obsługi przeważnie 2-3 parafie. Jest to typowe duszpasterstwo diasporalne. Nasi katecheci nauczają w różnych szkołach często w grupach po kilka osób. Nie mają tam możliwości otrzymania pełnego etatu. Ze względu na obowiązujące przepisy nie jest możliwe łączenie etatu na terenie kilku gmin.
Mamy dwadzieścia pięć klasztorów, w tym cztery bazyliańskie. Ojcowie bazylianie są też zaangażowani w duszpasterstwo parafialne. Są siostry służebnice Najświętszej Maryi Panny, siostry św. Bazylego, i siostry św. Józefa. Siostry też angażują się w pracę duszpasterską, przede wszystkim jako katechetki.
A jak prezentują się struktury laikatu?
– Wszystkie nasze parafie posiadają rady duszpasterskie, w skład których wchodzą osoby świeckie. Próbujemy wszędzie wprowadzić rady duszpasterskie w parafiach, aby bardziej zaangażować wiernych do współodpowiedzialności za Cerkiew. Przez całe dziesięciolecia tylko kapłan odpowiadał za duszpasterstwo – teraz staramy się zmobilizować świeckich. Powoli, z każdym rokiem zaangażowanie wiernych wzrasta.
W sumie jednak formalnych struktur laikatu nie jest u nas tak wiele, jak w Kościele rzymskokatolickim. Nie zapominajmy, że do 1989 r. nie było żadnej możliwości prowadzenia takiej działalności, wskutek czego wierni oduczyli się działalności typu stowarzyszeniowego.
Zarejestrowanym ogólnopolskim ruchem laikatu jest "Sarepta" – ruch młodzieżowy prowadzący liczne kursy formacyjne. Dysponuje ośrodkami w Komańczy i w Nowicy. Uczestniczy w jego pracach rocznie ok. 500 osób. W mojej diecezji organizujemy dla młodych doroczne spotkania w Białym Borze. Wśród innych stowarzyszeń dużą renomą cieszy się Bractwo św. Włodzimierza oraz Bractwo św. Andrzeja.
W mojej diecezji podejmuję również próby bardziej systematycznego duszpasterstwa kobiet, W ostatnich latach zorganizowaliśmy kilka ich zjazdów. Owocem tego jest zawiązanie się w wielu parafiach "sestryctwa", czyli lokalnych wspólnot kobiet.
Nie mamy też ustrukturalizowanego duszpasterstwa inteligenckiego. Natomiast wszędzie, gdzie to możliwe, prowadzimy bliską współpracę z nauczycielami. Istnieje zawodowe towarzystwo lekarskie.
Jakie największe wyzwania przed Kościołem greckokatolickim w Polsce dostrzega Ksiądz Biskup?
– Najbardziej bolesne są problemy materialne. Wiele parafii nie ma nawet własnego mieszkania dla księdza. Brakuje pieniędzy na remonty i utrzymanie świątyń. Szukamy i żebrzemy! Mimo to, w mojej diecezji wznoszę sześć nowych cerkwi.
Najpoważniejszym wyzwaniem jest duszpasterstwo. Bardzo angażujemy się w duszpasterstwo dzieci i młodzieży. Od lat organizujemy dla nich liczne akcje. Udział jest imponujący. Także staramy się objąć katechezą szkolną maksymalnie dużą ilość dzieci.
Jesteśmy obecnie świadkami ważnych kroków na rzecz pojednania polsko-ukraińskiego. Jakie nadzieje z tym procesem możemy wiązać na przyszłość?
– Nie można zapominać, że w zapoczątkowaniu tego pojednania wielką rolę odegrał Kościół greckokatolicki. W 2001 r. podnieśliśmy tę kwestię przy okazji rocznicy Akcji Wisła. Referowałem to na forum Konferencji Episkopatu Polski. Potem Ksiądz Prymas spotkał się z kard. Huzarem i zdecydowali o przygotowaniu wspólnego aktu pojednania.
Wymagało to kilkuletniej pracy –przygotowania zarówno Polaków jak Ukraińców. Organizowano więc pielgrzymki młodzieży polskiej na Ukrainę oraz ukraińskiej do Polski. Wzajemnie odwiedzali się hierarchowie. Utworzono wspólną grupę do współpracy Konferencji Episkopatu Polski i Synodu Biskupów Kościoła Greckokatolickiego.
Na początku tego roku spotkała się grupa naszych biskupów członków Synodu z grupą biskupów z Konferencji Episkopatu Polski. Ustanowiono komitet mający zająć się przygotowaniem wspólnego listu. Ze strony KEP w jego skład wszedł abp Sławoj Leszek Głódź, bp Mieczysław Cisło, a z naszej strony bp Stepan Mudryj i ja. Początkowo mieliśmy przygotować list, który miał być odczytany w Kościołach w Polsce i na Ukrainie w sierpniu tego roku. Później zapadła decyzja, aby przyspieszyć jego publikację na czerwiec, w związku z kongresami eucharystycznymi w Warszawie i we Lwowie. Ogłoszenie listu spotkało się z bardzo przychylnym przyjęciem zarówno w Polsce, jak i na Ukrainie.
Oczywiście nie można uważać, że jest to koniec problemów polsko-ukraińskich. Bo przecież Kościół greckokatolicki na Ukrainie nie występuje w imieniu całego narodu. Ale jest to bardzo ważne wyzwanie.
Jak w Polsce przedstawiają się relacje pomiędzy Kościołem greckokatolickim a prawosławnym? Wiadomo, że nie są one łatwe?
– Istnieje wspólna komisja obu Kościołów, która spotkała się już trzykrotnie. Współprzewodniczącymi komisji są prawosławny arcybiskup Abel z Lublina i ja. Od dwóch lat nie ma jednak spotkań, gdyż wystąpiły nieprzewidziane trudności.
Jakie?
– Problem polega na tym, że 23 nasze cerkwie są w rękach prawosławnych. Niektóre z nich zostały opuszczone przez grekokatolików na skutek Akcji Wisła, inne zostały zabrane przemocą przez władze i przekazane prawosławnym, jak np. w Komańczy.
Tymczasem w ustawie o stosunku państwa do Kościoła prawosławnego zastrzeżono, że cerkwie te pozostają własnością Skarbu Państwa i tylko Sejm może decydować o zmianie właściciela. Aby Sejm mógł tak zdecydować, to musi istnieć zgodność w tej sprawie między oboma stronami kościelnymi. Próbowaliśmy znaleźć jakiś konsensus. Zaproponowaliśmy, aby cztery świątynie stały się naszą własnością, przy jednoczesnej możliwości wykorzystywania ich przez prawosławnych. Pozostałe świątynie miały stać się własnością Kościoła prawosławnego. Prawosławni odpowiedzieli: nie.
Argumentują, że w 1989 roku nastąpiło trójstronne spotkanie w sejmie: przedstawicieli Kościoła prawosławnego, rzymskokatolickiego i sejmu. Ponoć umówiono się, że Kościół rzymskokatolicki nie będzie rościł pretensji do cerkwi greckokatolickich, które są w rękach prawosławnych, a Kościół prawosławny nie będzie domagał się zwrotu swych dawnych cerkwi na Podlasiu. Nie było to jednak spotkanie formalne, nie był na nim reprezentowany Kościół greckokatolicki. Komisja ta nie miała żadnych pełnomocnictw, co zresztą potwierdził Ksiądz Prymas w późniejszej korespondencji z prawosławnym arcybiskupem i metropolitą Sawą. Prawosławni jednak nie ustępują i skierowali sprawę do Trybunału w Strasburgu, jak i do polskiego Trybunału Konstytucyjnego, gdzie przed dwoma laty przegrali. Również w tym roku, w starym jeszcze sejmie, próbowali rozstrzygnąć sprawę na swoją korzyść, ale bez powodzenia. Sytuacja jest na razie patowa. My jesteśmy gotowi do kontynuowania rozmów i otwarci na rozsądny kompromis.

Rozmawiał
Marcin Przeciszewski (KAI)

ДЕКАДА МІСІЙНОСТІ

СЛУЖБА БОЖА 

* у Неділі та Свята  9:00

 

Pozostałe Parafie Węgorzewskiego Dekanatu:
Statystyki:
Razem: 3923610 razy
Dziś: 557 razy